Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

krzyki przerażenia, lecz wszystko to utonęło w wyciu, ryku, tętencie koni pędzącej już szlachty.
Rozpadły się ostatnie szeregi piechoty tureckiej i bitwa od tej chwili miała się już ku końcowi. Wkoło janczarów roiło się od jedźców polskich, lecz najbardziej srożyli się, wymachując dyszlami, barczysty Olek Czarnecki i trzech innych osiłków: Michał Berezowski-Genik, Paweł Skwarczyński i Konstanty Gruszczyński, na cały Beskid Huculski znane zawalidrogi, warchoły i wesołki.
Zabrawszy ze sobą trzydziestu jeńców i rozkazawszy zdobytą broń turecką złożyć na wozy, by podciągnąć ją do Kołomyi, rotmistrz wraz z pułkownikiem Strzetelskim powrócił do miasta nie czekając, aż chorągwie wykończą janczarów.
— Teraz to w naszą stronę poglądać będą pogańcy — zauważył pułkownik, strzemieniem dotykając stopy pana Jerzego.
— I ja tak sądzę, i życzę sobie tego! — odparł rotmistrz.
Zgadli rycerze.
Wieść o porażce janczarów pod Kołomyją tego jeszcze wieczora dobiegła do głównego obozu tureckiego.
Zastępca serdara pasza Daflet-Usulim pogniewał się bardzo, że całą ortę uszczknięto mu bez potrzeby, gdyż nieopatrznie poszła w pojedynkę, bez konnego patrolu spahów.
Uspokoiwszy się nieco, wydał rozkaz Nurydynowi, by pchnął ku górom czambuł i rzucił blady strach na cały kraj.
Nazajutrz jeszcze przed świtem trzy tysiące ordyńców pod wodzą dżandżyna agi Kasima ru-