Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się z chanem Selim Girejem, po czym syn chański Gałga, zebrawszy kilka tysięcy ordyńców, ruszył gdzieś czambułem.
Czujny i ostrożny rotmistrz Berezowski posłał pułkownika Mizunka z trzema setniami na zwiady ku Horodnicy, sam zaś z trzystu swoimi „krzyżakami“ skoczył aż pod Czernelicę. Tam właśnie przedarł się przez Dniestr jakiś znaczny czambuł Lipków, który zmusiwszy kozaków cofać się ku północy i idąc za nimi wpadł na rotmistrza. Nie zdążyli Tatarzy rozsypać się swoim zwyczajem, gdy pan Jerzy już z chorągwią ruszył do bitwy. Szlachta wierchowinna szła za nim niby usaria zwartym szykiem, milcząca, a co raz większego nabierając rozpędu. Jak klinem rozsadził rotmistrz zaskoczony tym czambuł, rozbił go na dwie części, zawrócił, przepołowił po raz wtóry i drapieżnie się uśmiechnął, spostrzegłszy ochoczą robotę swoich żołnierzy. Wypróbowana, doświadczona w bitwie na białą broń i zacięta szlachta górska roznosiła Lipków na szablach, a gdy nadążył wreszcie pułkownik Mizunok ze swymi kozakami — z krwawej zawieruchy ani jeden bodaj nie wymknął się Tatar. Dopiero od jeńców dowiedział się pan Jerzy, że sam Gałga na Wołyń poszedł zagonem, na Pokucie mniejsze rzuciwszy czambuły.
Powróciło tedy wojsko do Kołomyi, lecz niedługo tu popasało, gdyż ordyńcy raz po raz zapuszczali się na Pokucie, pustosząc bezbronne miasta i paląc wsie, chociaż nikt nic nie wiedział o tym, czy wojna została już wypowiedziana. Król rozkazał uważać Tatarów przekraczających Dniestr