Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

masz upustu, nigdy nie znajdujesz radowania! Buntowało się to serce niepokorne, szczęścia chciwe i głodne, mierzło mu to życie w wielkiej, coraz większej płynące potrzebie... I moja też czeka i czeka dziewczyna... i ja czekam, tęsknię i niby piołun z octem piję... Hejże nasza dola rycerska! Ino...
Urwał i zatrzymawszy się przed przyjacielem a patrząc nań płonącym wzrokiem, szeptem przenikliwym ciągnął dalej:
— ...ino jak rozważę, że na doli tej zbudowaliśmy przetrwanie potopu, kozaczyzny i nieudolnych rządów słabego króla Michała, jak wspomnę, że nasz król, wielki wódz, ma na myśli złamanie całej potęgi turecko-tatarskiej i obronę chrześcijaństwa, zapominam o wszystkim! To, co moje tylko jest, wydaje się nikłe, drobne... i znowu żyję... I żyć będę, dopóki bije to serce skołatane, a w nim nie gasnąca troska o ojczyzny szczęście i wielkość. Inne bowiem bije serce pod pancerzem żołnierskim, a inne pod kontuszem, kurtą i siermięgą, bracie miły... Inaczej ono miłuje, inaczej boli... i o inne, większe troska się rzeczy.
— I ja to wiem — szepnął rotmistrz — ino słyszeć chciałeś, co się ze mną dzieje... Pojmuję, że nie czas teraz o swoich sprawach myśleć, kiedy ojczyzna w potrzebie... Już nie myślę... nie myślę! Cóżeś, druhu, miał tam dla mnie?... Zacząłeś mówić, ale przerwałeś...
— Prawda! — uśmiechnął się pan Zbrożek, przyciskając towarzysza do piersi. — Prawda! Otóż tak ułożyłem i już do zgody doszedłem z Danemarkiem, komendantem twierdzy stanisławowskiej. Zamierzam wystawić ciebie na samo