Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rotmistrz z opisu poznał Bodruga.
Ordyniec zapytawszy, co się stało, kazał przyprowadzić do siebie osiłka. Po chwili stał już przed nim pan Jerzy i mówił, ręką wskazując na Olka:
— Wielki i sławny dżandżyn chciał widzieć mego młodszego brata? Oto jest, wielki panie, człowiek, któremu Niebo dało wielką moc.
Bodrug przyjrzał się Olkowi i mruknął coś do swej świty. Rozległ się wesoły śmiech i po chwili dwóch Tatarów skoczyło ku namiotom.
— Poczekajcie, chcę wypróbować siłę tego młodzieńca — rzucił chrapliwym głosem wódz.
W kilka minut potem pan Jerzy zobaczył sześciu koniuchów prowadzących na rzemiennych arkanach czarnego jak noc ogiera. Koń stawał dęba, wierzgał, rżał i usiłował zębami dosięgnąć prowadzących go ludzi, tocząc dziko na biegłymi krwią oczami i roniąc pianę.
— Jeśliś taki mocny, daj sobie radę z tym dzianetem[1] i osiodłaj go! — zamruczał Bodrug, siadając w kucki na ziemi i przygotowując się być świadkiem ciekawego widowiska.
— Czy aby podołasz? — szepnął rotmistrz do pacholika.
— Zaś tam!... — mruknął Olko. — Oby tylko nóg nie przeciągnęła owa szkapina, bo widzę, że zacna...
To mówiąc począł się zbliżać do ogiera, aż nagle podniósł rękę dając znak, by puszczono arkany.

Koń stanął dęba i na tylnych nogach szedł ku

  1. Nazwa konia wschodniego.