Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ino wracaj co rychlej i szukaj mnie, by czym prędzej stroskane serce naszego orła ukoić, bo mocno się on troska, aż patrzeć na to trudno bez łez. Opiece boskiej ciebie, druhu, polecam. Sercem przychylny i przyjazny — Zbrożek“.
I tyle tylko tego pisma było, ale w mig wniwecz obróciło plany, zamiary i marzenia rotmistrza.
Zaciął zęby i zacisnął pięści aż mu się paznokcie w skórę wpiły.
Wyszedł na dwór i patrząc w gwiaździste niebo syczał:
— Wojewodowie zwlekają, starostowie nic sobie z uniwersałów hetmańskich nie robią, a ty, człowiecze, zrywaj się, porzucaj całe swoje szczęście i leć na złamanie karku, na niedolę, trudy, śmierć, by za innych, co się należy, odrobić! Czy ja ogar tropiący czy sokół łowczy, co to je ze smyczy czy tam z berła ledwie spuść, a już o wszystkim w mig zapomną — ino tropią i ścigają, krwi chciwe i zdobyczy?!
Nie dokończył, bo słowa te, gdy sam je posłyszał, wydały mu się bluźnierstwem.
Przypomniał sobie nagle wielkiego hetmana Sobieskiego, jak to przyszły król na derce końskiej na deszczu sypiał w wyprawie pod Batoh, sam okopy sypał pod Podhajcami, sam chorągwie w bój prowadził, sam był wszędzie za dziesięciu, za stu, za tysiące, wierny, najwierniejszy syn, a teraz ojciec Rzeczypospolitej! Gdy się inni zastanawiali, radzili, wahali i wątpili, on rzucał na ołtarz ojczyzny swoje mienie i życie, mknął naprzeciwko znojnej pracy bojowej, pozostawiając