Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po chwili wyprostował się służbiście i wyjąwszy z kołpaka papier podał panu Jerzemu.
— Od pana Zbrożka, strażnika wojskowego, pismo do pana rotmistrza łanowego Jerzego Berezowskiego — oznajmił.
— Dziękuję waszmość panu! — odrzekł rotmistrz.
— Proszę do kompanii — zapraszał komendant.
Goniec szybko zrzucił z siebie ciepłą kurtę, odpiął broń i umywszy ręce i twarz usiadł z głębokim westchnieniem ulgi na ławie.
— Zdrożony jestem! — uśmiechnął się z lekka.
Pan Hieronim już się krzątał po domu.
W sąsiedniej izbie służba nakrywała stół, gdyż należało gościa nakarmić i napoić polskim zwyczajem nie samym tylko mlekiem czy żentycą. Dwie hoże, dorodne huculskie krasawice przygotowywały tymczasem pościel dla gońca i chichotały po cichu z ciekawością przyglądając mu się przez półzamknięte drzwi.
Pan Jerzy złamał pieczęć strażnika wojskowego i rozwinął pismo.
Krótkie było i tylko dla młodego rotmistrza zrozumiałe.
Pan Zbrożek pisał:
„Sercu memu miły Jerzy! W pamięci mi zapadła narada nasza rohatyńska, a że nastała godzina, przeto, nie zwlekając, wylecisz szlakiem żurawi i spod obłoków rozejrzysz wszystko: kto, gdzie, jak, ile, z kim i z czym? Gdyby zaszła potrzeba, zaleć choć najdalej — bodaj nawet do Stambułu —