Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przed długą rozłąką i... nie wiedział... czy... czy powrócisz... — szeptała przez łzy.
Przytulił ją do siebie i jął uspokajać... pocałunkami.
Poszli wreszcie ku domowi, trzymając się za ręce.
Stał on tuż przy przełomie Prutu. Obszerny, z ciosanych kamieni zbudowany i wysokim murem ze strzelnicami obniesiony, zdawał się być warownią postawioną na drodze nieznanym wrogom.
Była też to drobna warownia, na rozkaz Potockich z Delatyna i Stanisławowa wzniesiona i opatrzona, a przez Kossakowskich niewielką załogą obsadzona, nad którą komendę sprawował pan Hieronim Sulatycki z Hucułówki, towarzysz chorągwi pancernej kasztelana Potockiego, wojownik znający jak nikt inny tę górską krainę. Ów pan Sulatycki wujem był Anielki i jej opiekunem po śmierci ojca, którego Tatarzy, przedostawszy się przez Czarną Połoninę, usiekli przed dziesięcioma laty pod zamkiem pniowskim panów Kuropatwów.
Pan Hieronim siedział właśnie w sieni, gdzie w wielkim kominie potężny kloc świerkowy płonął oświetlając całą izbę. W sile wieku, o siwiejącej już brodzie rycerz miał wesołe, roześmiane oczy. Spojrzawszy na wchodzącą młodą parę, w palce trzasnął i zanucił:
— Jasyr, jasyr, słodki jasyr!... — i parsknął śmiechem, a rotmistrz i Anielka wziąwszy się za ręce zawtórowali mu.
— A przecież stanął pomiędzy nami układ, ojcze Hieronimie! — zawołał rotmistrz.