Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chociaż zwierzęta wlokły się noga za nogą, karawana wszakże o zachodzie słońca istotnie dotarła do Tassgongu.
Lama spostrzegł całe stado wielbłądów i jaków, oraz spory tabunek koni pasących się na łąkach podgórskich należących do klasztoru, o czym świadczyły trójkątne flagi łopoczące na wysokich masztach. W dość znacznej osadzie chińskiej lepiącej się do wysokich murów klasztornych roiło się od ludzi, lecz brama, okryta czerwoną laką i osłonięta grzebieniastym, fantastycznie powyginanym dachem czterospadowym, była już zamknięta.
Spoza muru podnosiły się wymyślne, podobne do szczytów namiotów dachy z różnobarwnych tabliczek, ułożonych na wzór łusek tajemniczych ryb „vaira varahi“ z turkusowego jeziora Jamdok, gdzie uczeni mnisi na tych rybach szukają imienia następcy Dałaj-Lamy — najwyższego dostojnika buddystów-lamaitów. Ponad dachami strzelały ostre iglice kaplic, „obo“, grobowców znakomitych lamów-lekarzy, przeorów i punditów. Tuż za murami ciągnęły się czarne dachy domów mieszkalnych dla mnichów, szkoły, szpitali i gospody dla przybywających po poradę pacjentów z najdalszych zakątków Azji, a nawet Europy.
Po zachodzie słońca wstęp do klasztorów buddyjskich jest surowo zakazany, więc czerwona brama, jedyna w czworoboku wysokich murów, była już niedostępna.
Karawana stanęła w handlowej osadzie chińskiej.
Wielbłądy pokładły się natychmiast i żadna siła nie zdołałaby podnieść do reszty wyczerpanych i osłabionych zwierząt. Nawet sarłyki stały ze zwieszonymi łbami i przymkniętymi oczami.
Dżałhandzy wypytawszy się dokładnie odnalazł zajazd chiński i wkrótce do ciasnej i ciemnej izdebki wnoszono już bagaże podróżników.
— Zabierzcie nasze zwierzęta i, gdy wypoczną, dajcie im obroku — powiedział hutuhta do usługujących im Chińczyków. — A teraz przynieście dużo ciepłej wody dla tych znakomitych cudzoziemców, bo zdrożeni są i chcieliby się umyć przed posiłkiem i spoczynkiem.