Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hej, wy... wilkołaki! — uśmiechnął się Puchała. — Ino baczcie, aby nie ten tego, nie... za bardzo...
Nie pytał jednak chłopców, czy aby pojęli owo „nie za bardzo“, bo wiedział sam, że nie pojęliby, choćby im ze dwie godziny tłumaczył, więc dodał tylko:
— Dam wam przewodnika pewnego, byście drogi nie zmylili i zastawy krzyżackie ominęli. No, idźcie już i przysposobcie wszystko, a po pierwszej nocnej warcie sam was do bramy odprowadzę. Skoczycie do Saniowiec i tam przy figurze ujrzycie Warchoła — owego przewodnika... Ruszajcie już a gęby na zaworach trzymajcie, malcy, bo inaczej bębny z waszych skór porobią zakonni bracia...
Chłopcy kopnęli się do koni, potem broń najpodręczniejszą wybierali, ladrowane kirysy lekkie pod kurty wdziewali i milczeli do siebie nawet nic nie mówiąc i tylko wzrokiem się porozumiewając.
W nocy Klemens Puchała za bramę ich wyprowadził i krzyżem przeżegnał szepcąc:
— Z Bogiem, chłopaki miłe! Oby się wam poszczęściło!
Oni zaś tak do serca wzięli rady oboźnego, że i tym razem nic nie rzekli i milcząc konie w skok puścili znikając w czarnym mroku.
W kilka dni po ich odjeździe Janusz z Brzozogłowy od pewnych ludzi dostał wieści ważne, że do Torunia przybył z hufcem komtur Ragnety, Eberhard von Wellenfels, i wraz z komturem toruńskim brzeg Wisły wojskiem obsadził i zasieki pobudował, a w ślad za nim do Świecia zjechał sam Wielki Mistrz, gdyż myśleli Krzyżacy, że królewskie wojska w tej właśnie okolicy na ziemie zakonu wkroczą i odetną Toruń.
— Przepadli chłopaki, bo nie przerwą się już przez wraże sieci! — utyskiwał Puchała z troską spoglądając ku wschodowi.