Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żeby odpowiedzieć na to pytanie trzeba było być na Łosińcu dziesięć dni temu albo przenieść się nagle w góry, gdzie pomiędzy wysokimi szczytami utworzyła się przerwa, z której od polskiej strony pędził na nizinę San, a z węgierskiej — mknęły wspienione strugi Uhu i Latorycy.
Owa dorodna niewiasta z zagrody na Łosińcu miała na imię Oluchna a była żoną Janka Zawiszy, przezwiskiem „Węgrzyn“, bo czarny był na twarzy, wąsy i brodę miał krucze, niczym prawdziwy Węgrzyn z Hommony czy z Munkaczu; inni znów wołali nań — „Janko Łysy“, bo osiadł na Łosińcu, ojcowiznę w Łysej porzuciwszy, gdyż z braćmi o podział schedy swarzył się srodze. Ale i łysawy też był, bo mu hełm żelazny po kilku wyprawach wojennych mocno już przetarł czarną czuprynę.
Patrząc na góry, zda się, martwe i pustynne, przypominała sobie Oluchna Jankowa, co tu zaszło tak niedawno i całe życie codzienne, spokojne, ustalone, zmieniło nagle i wzburzyło.
— Życie spokojne, ustalone? Hej, kiedyż to ono było spokojne i ustalone? — myśli Oluchna i z gorzkim uśmiechem odpowiada sobie bez słów: — Nigdy, nigdy na tej pustoszy!
Przed dwiema niedzielami od możnego pana Zakliki, który z Krakowa wonczas od króla zjechał do Sambora, by ten gród podgórski oporządzić: wały nowe nasypać, fosy przekopać i mury o dziesięć dłoni podnieść, goniec, co koń wyskoczy, przybiegł.
Na Łosińcu wszyscy poznali w onym gońcu Prandotę z gniazda Chłopickiego, co to mieli zawołanie „Czobotarowicz“. Ów Prandota w pancernej chorągwi starosty stryjskiego Toporczyka Zakliki znak nosił w hufcu starościńskim i przed kilku laty wsławił się pod wodzą Zbi-