Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ V.
PRZYGODA NA WIŚLE.

W szopie wszyscy dawno już spali.
Twardy był ten sen mocnych, zdrowych ludzi.
Nikt przeto nie słyszał szelestu siana i cichego szmeru bosych stóp Andrzejka, Raszka i Popiela.
Chłopcy skradli się cichutko do ławy, na której kiryśnicy stawiali skórznie i rozwieszali onucze, owinęli sobie nogi i wciągnęli obuwie. Andrzejko na kolanach podczołgał się na sam koniec ciemnej szopy, gdzie obok wuja miał swoje posłanie Bogdanko. Miejsce jego było puste.
Chłopak powrócił do towarzyszy i szepnął:
— Już poszedł... wymknął się Bogdaniec!
Jeden po drugim prześlizgiwali się teraz przez wpółotwarte drzwi szopy i czając się w cieniu drzew, rosnących przy ogrodzeniu dziedzińca, skradali się ku znanemu im wyłomowi pomiędzy palami. Wkrótce znaleźli się już po tamtej stronie płotu i odetchnęli z ulgą.
Szli teraz jakąś wąską uliczką pomiędzy zabudowaniami gospodarskimi. Zwęszyły ich spuszczone na noc z łańcuchów psy i wściekle ujadając odprowadzały nie