Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciechową mieszkam... Wczoraj z chłopcem pokojowym i tą oto niepilną niewiastą służebną łodzią popłynęła wnuczka i nie wróciła... Stało się nieszczęście! Na Wiśle napadła na nich łódź z sześciu chłopa, pachołka ubili, wnuczkę moją porwali, a łódź z tą dziewczyną na nurt zepchnęli... Dopiero koło Sandomierza rybacy przełapali ją a pan starosta niewiastę do Tarnobrzegu odstawić kazał...
Pan Kmita słuchał ze współczuciem nie rozumiejąc jeszcze, po co z tym przybył do niego dziedzic na Tarnobrzegu. Ale i to się wyjaśniło, bo Grzymalita groźnie już wpatrując się w chude oblicze Kmity z takimi zwrócił się doń słowy:
— Gdy jakoweś zbóje łódź z ową niewiastą odpychali, jeden z nich krzyknął: „A kłaniaj się staremu Grzymalicie i powiedz, że to Herburtowe rycerstwo taki napad uczyniło“.
— To — kalumnia i kłamstwo! Jako żywo! — wybuchnął pan Marcin, gdyż tego już znieść nie mógł, acz układny był to rycerz.
— Na Bogarodzicę, tako powiedzieli! Oj, biednaż ja sierota! — znowu skamłać poczęła zalana łzami służebna.
— Słyszałeś, rycerzu? — z naciskiem pytał stary Gniewosz.
Pan Kmita ochłonął i krzyknął:
— Niech oboźny otrąbi zbiórkę! Zwołam koło i popytam, a co się dowiem, o tym do zamku doniosę...
Grzymalita i słaniająca się dziewczyna skierowali się ku bramie, gdzie stała karoca Gniewoszowa.
Bogdanko stał zamyślony i patrzał za nimi. Wreszcie począł doganiać ich, a zrównawszy się z zawodzącą panną służebną spytał jej: