Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyccy — na straży ojczyzny stać będą hufce rycerskie niezwalczone.
Wydało im się wonczas, że wszystko poza dobrem Ojczyzny, nawet miłość i życie własne, nawet gryząca tęsknota do zielonych wierchów Beskidskich, do ciemnych ostępów puszczańskich i białopiennych potoków, co śniły się chłopakom po nocach, — wszystko to — drobne jest i marne jak proch przydrożny i tylko honor polskiego rycerza, obrońcy Macierzy, wart jest trudów bezmiernych, męki i troski codziennej.
Z dumą wpatrywali się potem w chudą, ciemną twarz króla, gdy przemykał się na śmigłym rumaku pomiędzy szeregami i skinieniem ręki witał i dziękował wojownikom.
Wiwatując na jego cześć myśleli:
— Tyś jest ojciec Polski, a my — Jej syny. Nie troskaj się, królu, nie zapomnimy o Niej i nie odstąpimy Jej!
Zagrały rogi i rozedrgały się trąby mosiężne.
Podniosły się wysoko barwne płachty sztandarów i całe pole rozjarzyło się nimi jak łąka zielona kraśnymi makami, złotem jaskrów, fioletem dzwonków i bielą, miodnego kwiecia wszelkiego.
Król pędził dalej i dalej. Nad nim łopotała z wiatrem rozigrana chorągiew szkarłatna, a za nim jak fala morska biegł huragan okrzyków:
— Cześć królowi! Niech żywie Ojczyzna! Zwycięstwo! Zwycięstwo!
Odgłosy tych rycerskich okrzyków słyszał Bałtyk wspieniony, puszcze litewskie uroczne, smętne topieliska, poleskie, zielone stepy podolskie, okiem nieogarnięta równina wielkopolsko — kujawska, aż echo ich uderzyło w zieloną grań Beskidów i powtórzyło tysiąc razy:
— Niech żywie Polszcza! Zwycięstwo!

Koniec.