Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Suchy-Wilk; panu Herburtowi krzyżacki gemajn[1] dłoń odrąbał, a ich samych — Andrzejka, Bogdanka i Waśka swymi zębiskami poszczerbiła, pogryzła wojenka!
Myślał Andrzejko i o tym, że gorzko zapłaczą matka jego Oluchna i Kasia Popielowa, kiedy mężów swoich nie ujrzą; popłyną łzy hardej Marusi Komarnickiej, bo i Raszka niema i nigdy już nie będzie. W tej samej chwili przypomniał sobie jednak opowiadanie Bogdanka i Toporczyka Zakliki o tym, że Zakon został zniesiony, że Wielki Komtur i najsłynniejsi rycerze krzyżaccy polegli i nie żałował już ani ojca swego, ani druhów i krewniaków, bo za Ojczyznę polegli i dali jej zwycięstwo. Po to przecież żyje na tej ziemi rycerstwo bitewne!
Tymczasem nadjechał król, a Zyndram z Maszkowic, który z księciem Witoldem pod Grunwaldem wojsku przewodził, w jego imieniu przemówił, że wszyscy wojownicy z dawnych osad rubieżnych, podgórskich i stepowych otrzymają nadania a teraz niech przyjmą podziękę królewską za bohaterską odwagę, trudy i zwycięstwo.
— Miejcie, bracia, w pamięci — wołał Zyndram — że krew, która wsiąkła w pole grunwaldskie, na wieczyste czasy w jedną rodzinę wszystkich Polaków zespoliła. Nie odstępujcież Ojczyzny ani w dobrej, ani w złej, doli, gdyż ona to — Macierz nasza, nasza moc i nasza szczęśliwość!

Andrzejko i Bogdanko powtarzali za wodzem te słowa, ni to przysięgę, ni to modlitwę gorącą. Byli spokojni i dumni, bo ręce swoje do wielkiej sprawy przyłożyli i czuli, iż dopóki będą Zawiszowie, Jaworscy, Komarniccy, Dzieduszyccy, Matkowscy, Turzańscy i Kul-

  1. Najemny żołnierz.