Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jące i łatwo poddające się zbadaniu i obliczeniu, nie będą wymagały zbyt długiego pobytu delegowanej komisji na północy. Spodziewał się więc powrotu rzeczoznawców w drugiej połowie jesieni, tymczasem obmyślał właśnie metodę, podług której będzie mógł uczynić wybór z pośród kandydatów na uczestników przedsiębiorstwa i prawie nie wychodził z domu, do czego skłoniły go też panujące w czerwcu upały.
Jedynym gościem jego bywał stary Louis Bertrand.
Staruszek ze zwichrzoną, nastroszoną grzywą siwych włosów, z połyskującemi z poza okularów ironicznemi oczkami zasiadał w fotelu i rozpoczynał powtarzać plotki, znoszone do redakcji jego pisma, a dotyczące „Polarnego Złota“, jak powszechnie nazywano przedsiębiorstwo kapitana.
Śmiał się przy tem, klął, kipiał pogardą i gniewem, lecz opowiadał bez końca.
Pitt Hardful z łatwością odróżniał w tym steku zmyślonych, sensacyjnych wiadomości, pomieszanych ze szczegółami dużego znaczenia, prawdę od fałszu, dobrą wolę od podstępu, prawdziwie przychylny stosunek od zawiści i wrogości, ważył to wszystko skrupulatnie i szybko wyciągał wnioski, znakomicie oświetlające całą sprawę.
Bertrand szczerze podziwiał zimną i ścisłą logikę kapitana i z zachwytem w głosie wykrzykiwał:
— Nie łatwo będzie tym rekinom zębatym omamić, zwieść i nabrać pana!
Pitt Hardful wzruszał ramionami spokojnie i pytał:
— A czyż mają oni ten niecny zamiar?
— Ho, ho, mój panie! — odpowiadał dziennikarz. — Niech pan tylko ze mną nie gra komedji! Nie