Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

samolotów i coraz bardziej wzmaga trawiącą całe ciało miasta gorączkę.
Któż będzie spierał się o to, że tylko ilościowa różnica istnieje pomiędzy ulicą 27 Grudnia w Poznaniu lub Marszałkowską w Warszawie, a zbiegiem Fifth Avenue i 45 street w Nowym Jorku, Picadilly w Londynie i Wielkiemi Bulwarami lub Placem Opery w Paryżu. Zresztą rozpęd — ten sam i to samo tempo o wysokiem napięciu wszystkich sił żywotnych.
Najważniejsze podobieństwo, bijące w oczy, stanowi obojętność dużych, hałaśliwych, bogatych, rozpętanych w biegu miast dla nędzarzy, dla słabych i upadających ze znużenia, a jednocześnie najżywsze, niemal brutalne zainteresowanie się każdym człowiekiem, który nagle wybił się ponad tłum i od tego tłumu nic dla siebie nie żąda.
Tak też się stało w tem bezimiennem mieście, od którego autor rozpoczyna swoją opowieść.
Od kilku dni wszędzie rozpowiadano i wypytywano o Pitta Hardfula. Mówiono o nim wciąż i robiono najróżniejsze, nieraz zgoła fantastyczne domysły w bankach, w zarządach towarzystw akcyjnych i okrętowych, na nudnych zebraniach towarzyskich i na koncertach dobroczynnych.
Imię Pitta Hardfula raz po raz padało w biurach komisarzy policyjnych i po wspaniałych restauracjach, gdzie dla dobrego trawienia pokrzepiano ducha plotkami i drwinami ze wszystkiego i ze wszystkich; szeptano o Hardfulu po kątach ciemnych, cuchnących rybą i czosnkiem tawern portowych, gdzie tłoczyli się zawsze ponurzy i źli karownicy, marynarze i lud bezrobotny, zrozpaczony i zatroskany tak bezmiernie, a tak bezna-