Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

częściowo być użyte dla polepszenia bytu nędznych, bezbronnych lub biernych odłamów ludzkości. Jest to, podług mego przekonania, najlepsza droga do porozumienia się ludzi, narodów, państw pomiędzy sobą, mocarna broń, najskuteczniej osłaniająca pokój na ziemi i zwrot rzeczywisty do życia prawdziwie chrześcijańskiego.
— Czy pan przypadkiem nie chce zostać misjonarzem, lub jakimś nowym prorokiem — prorokiem-miljonerem? — cicho zaśmiał się stary dziennikarz.
— Nie, panie, ja chciałbym tylko wytworzyć kilka tysięcy ludzi, inaczej patrzących na życie, niż współczesna cywilizowana ludzkość — odparł Pitt Hardful ze smutkiem w głosie.
— A potem? — rzucił pytanie Bertrand.
— Potem? Ci ludzie już nie będą obojętni dla pomyłek i zbrodni, które dzieją się bezkarnie wokół nas! — wybuchnął kapitan.
— Szkoła nowej rewolucji? — mruknął Bertrand. — Marzyli o tem ludziska przed panem... marzyli nieraz... Schnitzler... Tołstoj...
— Być może... być może... że rozpoczniemy nową krucjatę... bez wojny jednak, bez przelewu krwi... — szepnął Hardful.
Bertrand parsknął śmiechem i z jakąś pasją cisnął papieros na podłogę.
— Tu mam pana, mam całego, jak na dłoni! — krzyknął gniewnie. — Krucjata! Bez przelewu krwi, bez wojny? Gdyby pan powiedział: moi uczniowie, naśladowcy, czy tam towarzysze zgromadzą góry złota i użyją je na podbój zmaterjalizowanego świata współczesnego — zrozumiałbym i przyklasnąłbym panu. Przed