Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moje słowa, nikt nie zmusza pana pozostawać na tem zebraniu!... — rzekł zuchwałym głosem Bluehm, ufny w sympatje obecnych.
— Gradaz, „obywatel“ Gradaz nie mówić, że mu się niepodobać słowa „obywatel“ Bluehm... „Obywatel“ Gradaz stwierdzić tylko, że „obywatel“ Bluehm jest canalla, mas que canalla, to znaczy... sprytny człowiek... es verdad! Lo siento mucho!
Trochę zmieszany Bluehm z pozorną obojętnością wzruszył ramionami i dalej ciągnął swoje przemówienie, przekonywując zebranych, że najrozsądniej uczynią, gdy wprowadzą, czy to drogą porozumienia z radą, czy nawet strajkiem lub walką czynną dobry, stary, wszystkim znany kapitalistyczny ustrój przedsiębiorstwa. Mówca obiecywał, że znajdzie potężnych kapitalistów, którzy ujmą ster w swe wprawne ręce i gwarantował kolonistom wysoki procent udziału w przedsiębiorstwie.
— Kto jest za kapitalistycznym systemem, — niech podniesie rękę! — zawołał Bluehm.
— O, przepraszam, senor! — przerwał mu Gradaz. — Taka ważna sprawa zasługuje na omówienie, Dios mio!
To mówiąc wgramolił się na krzesło i jął mówić, gestykulując, bryzgając śliną i wykrzywiając twarz:
— Per Madonna! Był teatr... dobry teatr, gdzie grano czyste, szlachetne sztuki, za które ani dyrektor, ani reżyser, ani autor wstydu nie mieli! Coraz więcej publiczności przybywało, aż nagle, que maldad, wszyscy zechcieli być dyrektorami! Ha-ha-ha! Towarzysze socjaliści, co to prawią o równości i sprawiedliwości, łapy zechcieli zapuścić do kasy podczas przedstawienia pięknej, czystej sztuki! Strzelanina, zbrodnia, krew!... kto