Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

neta, oprowadzających ich po terenie osady i robót. Inżynier zatrzymał się przy dużym piecu cegielni i cementowni.
— Wszystko to pomyślane i zbudowane doskonale! — zawołał w zachwycie.
— Mieliśmy dwóch dzielnych, oddanych sprawie inżynierów, przysłanych nam przed kilku laty przez kapitana. Ich to dzieło. Niestety, nie wytrzymali oni surowego klimatu północy! Jeden leży pod krzyżem na zboczach Mgoa-Moa, drugi — zmuszony był opuścić Tajmyr. Od tamtego czasu nie mamy dobrych sił fachowych! — objaśnił Falkonet, kiwając głową. — Coraz częściej odczuwamy brak takich ludzi.
Gérome przekonał się o tem naocznie, zwiedzając teren przedsiębiorstwa. Pracę nad wydobyciem złota prowadzono naraz w kilku miejscach, przyczem porzucano mniej bogate złoża, szukano zaś i eksploatowano przeważnie „gniazda“, czyli przypadkowe obfite skupienia metalu. Wprowadzało to chaos w całej produkcji, tamowało często ruch na placu robót i nie pozwalało prawidłowo i wydajnie wykorzystać ani kolejki wąskotorowej, ani też maszyny, przemywającej piaski i ziemię.
— Musimy to zmienić do gruntu! — mówił Gérome do Pitta Hardfula. — Już mam gotowy plan. Wybito tu główny szyb, który nazwano „Złotą Studnią“. Od niej to rozpoczyna się potężna żyła rudy, stanowiąca właściwie największy skarb całego przedsiębiorstwa. Pozwala ona założyć galerje podziemne, czynne przez cały rok i dopuszczające ścisłe obliczenia budżetowe i techniczne na długi szereg lat. Od głównego szybu z biegiem czasu dojdziemy do wszystkich „gniazd“, chociaż jestem przekonany, że najgłówniejsze nie zostały dotąd wy-