Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za tłum porwanych buntem aniołów, albo też za stado rozjuszonych byków... Ja zaś nie ulegam takiej chimerze... Wiem, że w każdym z nas jest trochę z anioła i trochę z byka, a reszta stanowi strawę dla anioła lub dla byka... Jeżeli wzmocnię siły anioła, nie będę zrewoltowanemu tłumowi prawił o sześciu godzinach pracy, nie będę podsuwał mu Prudhomm’owskiej formuły „o własności, która jest kradzieżą“; jeżeli zaś ujrzę przed sobą setki, tysiące rozjuszonych byków, ani mruknę przed niemi o potędze ducha i imperatywach moralno-społecznych! Zresztą nie zamierzam rozpoczynać rewolucji z bykami, chociażby najbardziej rasowemi... Jest to pole do popisu dla innych amatorów i pewnego rodzaju fachowców. Przekładam prowadzić za sobą pół-aniołów, w tym właśnie celu zamierzam wychować sobie taką anielsko-buntowniczą armję, drogi panie Gérome!
— Rozumiem... — szepnął inżynier, — rozumiem i cieszę się, że udało mi się spotkać z panem! Nie wątpię, że pan się obawia wrogich wystąpień kapitalistów i socjalistów przeciwko sobie?
— Nie obawiam się, lecz wiem napewno, że wystąpią. Pierwsi z nich pędzą przed sobą stado byków, które nawet bez znanej operacji automatycznie stają się wołami, drudzy usiłują też bez operacji z wołów porobić okrutnych byków andaluskich — zaśmiał się Pitt Hardful.
— Doskonałe określenie! Musi pan wiedzieć, że ci i tamci, nie mogąc pana przeciągnąć do swoich obozów i żłobów, postanowili zadać mu cios na samym terenie robót. Wiem o tem z pewnością niezachwianą! Ba!