Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sir Seebold! Kapitan Hardful dowodził, że społeczeństwo nasze jest zupełnie zdeprawowane z chrześcijańskiego punktu widzenia, bo...
— A cóż innego twierdzę ciągle?! — przerwał jej lord Warwick. — Dlatego to wzywam mrs. Tornwalsen do szeregów badaczy najstarożytniejszych okresów historycznych! Tam przynajmniej i, zdaje mi się, że jedynie tam można przeżywać błogie czasy kwalitatywnych, naprawdę wartościowych cywilizacyj, gdzie nie zaprzątano sobie mózgu wyłącznie tem, aby zbudować jak najwięcej twierdz, wykuć setki tysięcy mieczy, wytkać dwa miljony kilometrów tkanin, zebrać z pola nie pięć tonn jęczmienia, potrzebnego dla właściciela roli, lecz tysiąc, aby prześcignąć sąsiadów, zamienić zboże na żelazo, wykuć z niego nowych sto tysięcy mieczy i podbić tych sąsiadów. W sędziwym sanskrycie nie znajdujemy tego i to daje wypoczynek, ukojenie prawdziwe i szlachetne!
Sir Warwick urwał nagle, bo w tej chwili ze śmiechem i okrzykami weszło całe towarzystwo i zbliżyło się do Elzy. Byli to znajomi jej, mieszkający w „Edwardzie VII“, i angielscy przyjaciele, przybyli z Biarritz.
Zaczęły się rozmowy, zachwyty nad zwycięstwem Elzy, plotki o kłótni pomiędzy Johnem Cornylem i Stantonem Baldwinem, którego stary Amerykanin nazwał publicznie „bezgłowem bożyszczem głupców“, przyrzekając, że odtąd będzie stawiał na konie, psy, szczury i koguty, lecz nigdy na Baldwina. Cudzoziemcy otoczyli Pitta, winszując mu wygranej, a ten i ów z zawiścią spoglądał na szczęśliwego zwycięzcę nad amerykańskim miljarderem. Jakaś bardziej przedsiębiorcza Hiszpanka nieznacznie przytuliła się do ramienia kapitana z nie-