Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Elza może się uprzeć i wypłynąć poza molo, gdzie będzie zmuszona walczyć ze sztormem na pełnem morzu.
— Ubieraj się natychmiast, Migu, — zakończył kapitan, — i całym pędem leć do portu! Widziałem, że stoją tam holowniki. Wyszukaj jakiegoś szypra i skuś go dobrą zapłatą, jeżeli zechce konwojować jutro pływaków do miejsca, do którego dopłyną. A nie zapomnij powiedzieć mu, żeby nikogo innego, oprócz nas dwóch, nie wpuszczał na pokład! Daj mu zaliczkę, żeby nie miał obaw i nie pyskował. Powiedz mu, że wsiądziemy na przystani w Socoa, więc musi tam być — od samego rana!
Zdumiony Miguel szybko się ubrał i wyszedł, nieznacznie kręcąc rudą głową i wzruszając ramionami. Myślał w tej chwili, że sztorman stawał się coraz bardziej zagadkowym dla niego i zupełnie innym.
— Obym znów wyzierał, niby kanarek, z poza prętów kraty więziennej, jeżeli sztorman nie jest zaniepojony! Ba, nawet twarz mu się zmieniła i znikła z niej zwykła obojętność! Co, u licha, dzieje się z nami?! — mruczał, idąc bulwarem.
Po chwili jednak, przechodząc koło kawiarni „Bar basque“, która, mimo późnej godziny, zatłoczona była zgraną publicznością, powracającą z kasyna, gwizdnął zcicha i zaśmiał się.
Przypomniał był sobie właśnie małą chatkę nad spychem Hadsefjordu i siedzących przed nią swego sztormana i Elzę. Kapitan mówił do niej spokojnym głosem, obojętnym wzrokiem ogarniając rybaczkę, a ona — zasłuchana i zapatrzona — siedziała nieruchomo, oddana mu i zachwycona.
— Fiut!... — gwizdnął znowu Rudy Szczur. — Ży-