Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Elza popłynie!
Wstał i spojrzał w mrok nocy, kierując wzrok wprost przed siebie, poza łamacze fal. Nic nie dojrzał w ciemności, oprócz czerwonych nieruchomych ogni latarń nadbrzeżnych. Zresztą nie potrzebował widzieć, żeby zrozumieć, co się dzieje w tej chwili na oceanie.
Nawykły do dźwięków, któremi rozbrzmiewa burzliwe morze, posłyszał zgiełkliwy, przerażający chór ich — łomot bałwanów, syk, plusk, ryk nieustanny i drapieżny, a ponad tem wszystkiem ponure zawodzenie i wściekłe wycie wichru sztormowego.
Wypłynąć w taką pogodę na otwarty ocean byłoby jawnem szaleństwem, niczem nie ukrytem, dobrowolnem narażaniem życia.
Poco Elza ma ryzykować?
Znowu zastanowił się Pitt Hardful nad tem, dlaczego jest tak pewny, że Elza nie odstąpi od zamiaru i będzie nalegała na wyścig z Baldwinem.
Zdumienie go ogarnęło, gdy uświadomił sobie niezachwiane przeświadczenie, że upór norweskiej rybaczki ma jakiś stosunek, niejasną, lecz niewątpliwą łączność... z nim samym!
Wzruszył ramionami i chciał się zaśmiać szyderczo nad sobą i niedorzecznemi przeczuciami, lecz nagle ogarnął go lęk i niepokój nieokreślony, żądający jakiegoś natychmiastowego czynu.
Namyślał się przez krótką chwilę, w wyobraźni odtwarzając przebieg jutrzejszych zawodów; trzasnął w palce i przeszedł szybkim krokiem do pokoju Miguela, głośno chrapiącego.
Obudziwszy go, Pitt długo tłumaczył mu niebezpieczeństwo, zagrażające życiu pływaków, oraz obawę, że