Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

te zgłodzone, zrozpaczone renifery i lemingi północne, że czuje już pierwszy zimny podmuch od góry białej śmierci i że musi, jak te ptaki wolne, rozwinąć skrzydła i rozpocząć daleki, ciężki lot ku słońcu, ku nieznanej królewskiej krainie.
Renifery, lemingi i łabędzie białe, wolne, skrzydlate?...
One mogą walczyć ze śmiercią, bo myślą tylko o życiu, co pozostaje dla nich zawarte w prostym pędzie do sytości, do zrodzenia i wychowania młodego pokolenia.
Elza zaś była kobietą, człowiekiem.
Życie wydało jej się bardziej zawiłe, gdyż stokrotnie więcej żądało od natury, ludzi i Boga; walka o to życie ludzkie musiała być niezmiernie trudną i upartą.
Porównała siebie niegdyś do wrzosu skalnego, do skromnej nikłej rośliny, o drobnem szarem kwieciu... Jednak i na te szaro-fjoletowe gwiazdki i na te zgrzytliwe, suche pędy spada deszcz życiodajny tak samo, jak na dumny, królewski kwiat róży? A wtedy ożywiają się suche listki wrzosu, nabierają barwy, a drobne kwiatki wonią słodką i fjoletem płatków swoich pociągają roje pszczół, trzmieli i much wszelakich...
Elza musi znaleźć promień życiodajnego słońca i krople, strugi całe życiodajnego deszczu!
Ona wierzy, że spotka szczęście, pokarm dla duszy i promienny szczyt góry jasnych duchów przy „Białym Kapitanie“, dla którego obcą jest teraz i niepotrzebną. Mogłaby go była odszukać i odnaleźć może wreszcie, lecz poco miała robić te wysiłki? Poto, aby ujrzeć obojętną twarz Pitta Hardfula, jego twardy, zimny wzrok i tę zimną dobroć, która nie miała mocy ogrzać jej serca?