Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brzegowi. Elza nie widziała tego brzegu, lecz jaśniała przed nią świetlana meta, potężna, nieznana latarnia morska, stojąca na pustynnej łasze.
Taką metą byłoby nowe życie obok Eryka...
— Niechby nie kochał mnie, niechby nigdy nie nazwał mnie żoną swoją — mknęły myśli i ciemną zasłonę narzucały na śmiałe, smętne oczy. — Nie żądałam i nie marzyłam o tem! Wiedziałam tylko, że Eryk przynosi ze sobą inne, nieznane dotąd życie, którego każda godzina jest odmienną i każda ma znaczenie, zasługujące, aby umrzeć za niego. Pragnęłam poznać to życie jasne, mądre i czyste i obok Eryka ujrzeć promienne duchy, przylatające od polarnych zórz! A teraz...
— O północy oczekiwany jest sztorm!... Wyścig dotychczas nie odwołany!! — rozległ się krzyk chłopaka, sprzedającego dzienniki wieczorne. — Sensacyjne nowiny o Elzie Tornwalsen i o Stantonie Baldwinie!!!
Chłopak przebiegł dalej i znowu zapanowała cisza.
Nadbiegł inny i darł się jeszcze przeraźliwiej:
— Mr. John Cornyle zaproponował zakład, że Elza Tornwalsen wycofa się z wyścigu!... Kapitan Siwir stawia 20.000 dolarów przeciwko mr. Cornylowi!!! Sensacja! Sensacja!... Dodatek nadzwyczajny...
Znowu cisza.
Elza nie słyszy ani okrzyków sprzedawców dzienników, ani głosów gości, zebranych na oszklonej werandzie hotelu, ani nawet coraz silniejszych podmuchów wzbierającego sztormu i łomotu okiennicy...
W tej chwili myśli jej są daleko... daleko... — tam, gdzie pogrążył się do oceanu Olaf Nilsen... gdzie zniknął na zawsze ze swoją troską nieukojoną; tam, gdzie nad fjordem stoi chata starej Lilit... gdzie niegdyś tęskna ry-