Ten wypadek miał niezmiernie doniosłe następstwa.
Na żądanie Y Michalczak poszedł z chłopakami do polskiego księdza-prefekta, który kierował szkołą dla dzieci Polaków, mieszkających w Nowym Jorku.
W dwa miesiące później murzynięta przystąpiły do Sakramentu Chrztu świętego i otrzymały chrześcijańskie imiona, pozostawiając dawne jako nazwiska.
Od tego czasu robotnicy, przychodzący rano do otwieralni, widząc spotykających ich czarnoskórych „dyrektorów”, pozdrawiali ich słowami:
— Good day, mister John Y! How do you do, mister Henry Llo?[1]
Pomiędzy sobą nazywali ich inaczej: pierwszego Johnny,[2] drugiego — fatty boy,[3] lecz lubili obu, z szacunkiem się o nich wyrażając, a, gdy w porcie zdarzało się, że ktoś drwił z murzynków, to mocne pięści otwieraczy ostryg nieraz młóciły śmiałka.
Gdy interesy „Miljona ostryg na dzień” poszły całą parą, Janek Y zgromadził