Strona:F. A. Ossendowski - Miljoner „Y“.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mionach, rękawach i piersi nieznajomego, i milczeli.
Policjant coraz bardziej surowym wzrokiem badał nieznajomych chłopców.
Y oprzytomniał pierwszy i odpowiedział wreszcie:
— Jestem wodzem dzieci z wioski Rugary. Przyprowadziłem je tu przez dżunglę...
— Gdzie jest ta twoja Rugara? — spytał murzyn.
— Nad dużą rzeką — nad Nigrem! — odparł.
Policjant podniósł ramiona i mruknął:
— Nie słyszałem... Chodźcie ze mną do komisarza!
Przyprowadził chłopców do brudnego budynku, gdzie się mieściło biuro policji, i pozostawił w sieni, wszedłszy do środka.
Po chwili obaj chłopcy stali przed poważnym, starym panem. Był to biały nuri. Zaczął wypytywać murzynków, lecz źle władał ich mową, tak źle, że Llo dwa razy parsknął śmiechem.
— Niech biały nuri nie zadaje sobie kłopotu — rzekł Y — ja rozumiem po angielsku.
Well![1] — ucieszył się komisarz. — Powiedz mi, jak się nazywasz?

— Y — sierota — odparł chłopiec.

  1. Dobrze!