Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.






ROZDZIAŁ XXVI.

Wył wiatr i ciskał suchym, zmarzniętym śniegiem w ciemne okna domów, ciągnących się wzdłuż Bolszoj Łubianki. Żadnego przechodnia nie można było spostrzec na pustej ulicy, chociaż wskazówka zegara na wieży dobiegała dopiero godziny 11-ej.
Samotny człowiek w wyszarzałem palcie, podniósłszy wytarty barankowy kołnierz, wynurzył się z poza rogu poprzecznej ulicy. Szedł, patrząc na skrzące się pod nogami śnieżne zaspy, kurzące się pod smaganiem wichru.
Z bramy domu o wybitych szybach i odłupanym przez kule tynku wypadło trzech żołnierzy i, otaczając przechodnia, pytało groźnie:
— Dokąd idziesz? Pokazać legitymację!
Zapytany podniósł oczy na żołnierzy, a ci skamienieli, prostując się i szepcąc:
— Towarzysz Włodzimierz Iljicz Lenin!
Uśmiechnął się życzliwie i spytał:
— Pokażcie mi gmach „czeki“!
— Stoicie przed nim, towarzyszu, — odparł żołnierz wylękłym głosem.
Lenin obrzucił uważnym wzrokiem olbrzymi dom o dużych oknach, do połowy zabitych deskami, ciemnych, jakgdyby ślepych.
— Co u licha?! — mruknął niezadowolonym głosem. — Śpią tam wszyscy?...
Jakgdyby odpowiadając mu, gdzieś z wnętrza gmachu wyrwał się zdyszany turkot motoru samochodowego. Jakieś jeszcze inne dźwięki łączyły się z odgłosami maszyny. Po chwili umilkło wszystko. Cisza zapadła głucha, niepokojąca.
— Co to było? — spytał Lenin, patrząc na żołnierzy.
— „Czeka“ rozstrzelała skazanych... — szepnął podoficer. — Zawsze przytem puszczają w ruch samochód cię-