Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mienia istoty najważniejszych zjawisk. Chcę tylko podtrzymać urok swojej klasy, która sama, jak dotąd, nie bardzo dba o to...
— Bardzo szlachetny zamiar, nie wiem tylko czy...
Nesser nie skończył swego zdania, bo do namiotu wszedł młody porucznik i, salutując służbowo, rzekł:
— Kapitany de Langlois wzywa sztab natychmiast.
Oficerowie szybko się oddalili. Nesser narzucił na ramiona płaszcz i wyszedł za nimi. Do uszu jego doszedł turkot motocyklu. Długi szereg namiotów bielał wśród wysokich drzew. Żołnierze byli już po posiłku; siedzieli w koszulach, pykali fajeczki i gwarzyli. Zdawało się, że nic nadzwyczajnego nie działo się w tem ustroniu, na tym szmacie ziemi pomiędzy lasem i pagórkami, okrytemi ścierniskiem. Jednak samo już zgromadzenie w jednem miejscu tylu bezczynnych ludzi, nieznośnie obojętny wyraz ich twarzy, oczy — pełne niepokoju lub biernego pogodzenia się z losem przemawiały do wyobraźni.
Nesser przypomniał sobie nagle obraz, widziany niegdyś w chikagoskiej rzeźni Armour’a. Ze stepów dostarczono stado byków i wołów. Ogromne, długorogie byki teksaskie, o wściekłych błyskach oczu, tłoczyły się, bodły stojące przed niemi szeregi, rozpychały zbitą masę ciężko dyszących boków i chrapiących łbów... Wreszcie doszły do obszernego placu z biegnącemi w różne strony wąskiemi przejściami o żelaznem ogrodzeniu. Zwierzęta uspokoiły się nagle i stały cicho, przeżuwając paszę mokremi pyskami. Nie wiedziały, a może nie chciały wiedzieć, że poganiacze zapędzali już przednie szeregi na ruchome chodniki, znikające w ogromnej hali, skąd dobiegał głuchy łomot młotów, spadających na rogate czaszki.