Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Do czasu... — rozległ się słaby głos spoza parawanu, stojącego w końcu sali.
Reporter pytająco spojrzał na oficerów.
— Pułkownik Misztowt, ciężko ranny... — szepnął Baratyński.
Z poza parawanu dobiegł zbolały głos:
— Obecnie tej dyscyplinowanej armji już nie mamy. Wyginęła w pierwszych trzech miesiącach wojny... Teraz używać będziemy zbrojne, nieprzychylne dla nas tłumy, nie posiadające żadnych tradycyj... Klęska!... Zwyciężyć z niemi nie możemy... Wojna skieruje lud nietylko przeciw rządowi, lecz i przeciwko Rosji samej!...
Zaczął kaszlać i jęczeć. Oficerowie usiłowali złagodzić przykre wrażenie po odezwaniu się rannego kolegi.
— Ciężki stan... — szeptali. — Kula przebiła mu czaszkę. Zdaje się, że stracił wzrok na zawsze... lekarze obawiają się nawet obłąkania...
W tej chwili do sali weszło kilku oficerów. Byli to urlopowani, odwiedzający przyjaciół i kolegów. Zaczęły się nowe opowiadania, żarty, rozległ się wesoły, beztroski śmiech. Nesser nie mógł jednak otrząsnąć się z niepokojących myśli, wzbudzonych słowami niewidomego pułkownika. Zamierzał odejść, lecz przybyli oficerowie, dowiedziawszy się o przygodach francuskiego dziennikarza, otoczyli go kołem i zapraszali na kolację, którą w najbliższych dniach miał wydać atamański pułk kozaków gwardji, spowodu wysokiego odznaczenia bojowego.
— Nie będzie pan żałował straconego czasu! — wołał atletyczny hrabia Palen. — Pozna pan całą galerję najświetniejszych oficerów, a zapewniam pana, że wszyscy mówią po francusku wcale przyzwoicie!