Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że rzucają na przeciwnika Tatarów, Kałmuków, Burjatów, Turkmenów.
— Jakaż jest w tem różnica? — myślał reporter. — Hindusi i murzyni wchodzą w skład Wielkiej Brytanji i Francji zupełnie tak, jak ci Mongołowie — w skład rosyjskiego imperjum. Na zachodnim froncie udział tych wojsk oburza, na wschodnim — nikt się tem nie przejmuje!
Nie mógł tego zrozumieć, lecz wrażenie, jakiego doznał po rozmowie z kapralem senegalskim, w znacznym stopniu osłabło. Pod Krakowem, w jakiejś małej wiosce nad Wisłą, podziwiał reporter zuchwałą szarżę kozaków, mknących z dzikiem wyciem na idący drogą bataljon austrjacki, który w popłochu rozproszył się po polu. Kozacy puścili się w pościg, doganiając piechurów, bodąc ich ostremi lancami, siekąc szablami i uprowadzając do niewoli. Dopiero, gdy silny oddział pruski rozpoczął prawidłowe natarcie, kozacy cofnęli się i zjechali z pola.
Oficer pruski objaśniał:
— Austrjacka armja nic nie jest warta! Dlatego też wszędzie w zagrożonych miejscach tkwią teraz patrole pruskie, aby ratować sytuację, lub przynajmniej powstrzymać naszego nieudolnego sojusznika od paniki.
Słońce tymczasem zaczęło już zapadać. W ostatnich, krwawych promieniach jego płonęły krzyże, okna i dachy na Wawelu, gdzie Polska, w ciągu długich stuleci składała prochy swoich królów, otaczając czcią tę prastarą stolicę, w której jaśniała zawsze gorąca wiara i kwitła wiedza i sztuka. Gasnąć wkrótce zaczęły gmachy i mury, oświetlone pożegnalnemi błyskami zimowego słońca, sczerniały