Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rałowie zmuszeni byli razem z żołnierzami stać w okopach po kolana w zgniłej wodzie, słuchać, jak nad ich głowami pękają 42-centymetrowe granaty i czekać, kiedy i jakiej wielkości czerep buchnie w nich? Ja wiem, coby wtedy zaszło! Nie byłoby wojny!... Raz na zawsze odpadłaby im chętka do posyłania na śmierć syna tej nieszczęśliwej lady i innych chłopaków o oczach niebieskich i czarnych! God! Wściekłość mnie ogarnia! Nie wiem, cobym dał, aby przyjrzeć się zbliska kajzerowi, von Bülowowi, Joffrowi, wielkiemu księciu Mikołajowi, osobiście pędzącym na okopy, ziejące kulami i pociskami! Uśmiałbym się na całe życie, do tysiąca martwych kotwic!
Mówił z takim ogniem, że dziennikarze z podziwem i sympatją spoglądali na tego barczystego, zwykle beztroskiego człowieka o oczach i tatuowaniu starego marynarza.
— Takie jak ja, prywatne gryzipiórko, ciekawski cywil, wytknie głowę z transzy, lub pójdzie sobie na uboczu, śledząc ruch atakującej kolumny, a tu generał zaraz upominać zaczyna: „pan jest zbyt odważny! czyż można tak ryzykować?!“ Chce mi się wtedy walnąć go knock-out’em w wygoloną szczękę i krzyknąć: „Jeżeli to dla ciebie jest zbyt wielka odwaga, to siedź sobie, stare pudło, w domu, wdziej pantofle i szlafmycę, a nie waż się posyłać ludzi na śmierć!“
Brown zaperzył się i grzmocił pięścią w stół. Wszyscy mimo woli śmiać się zaczęli, a Eriksson klepnął krewkiego Amerykanina po ramieniu i rzekł:
— Dobry sposób na pacyfizm wynaleźliście, kolego Brown, wspaniały!