Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdzież tam! — zawołała, wznosząc wyblakłe oczy. — Ledwie, że opędzam się biedzie. Ubranie dla dzieci, obuwie, szkoła... sama też muszę mieć przyzwoitą sukienkę, codzień czysty fartuszek, czepek. To drogo kosztuje...
— Niech więc pani zapyta tego pana, siedzącego przy sąsiednim stoliku, o adres „nadczłowieka“! Ten już pani dopomoże dojść do sprawiedliwości i dobrobytu! — wybuchnął złym śmiechem reporter.
Ufny w potęgę i posłannictwo Germanji jegomość, uspokoiwszy się po zajściu z nieznajomym, z wyzywającą miną coraz głośniej perorował. Mowę swoją skierowywał niby wyłącznie do młodego człowieka, którego nazywał poufale po imieniu, lecz zarazem oglądał się na całą salę, oczekując efektu, jakie spowodują jego energiczne słowa.
— Oto ten młodzieniec — doskonały oficer marynarki... Hans von Essen, najlepiej nam powie, czy możemy niezłomnie wierzyć w zwycięstwo naszej armji i floty? Dopiero powrócił z frontu. Jako myślący człowiek, musiał wyrobić sobie zdanie zupełnie skrystalizowane. Co na to powiesz, Hansie?
Oficer wzruszył ramionami, spojrzał dokoła nieco roztargnionym wzrokiem i odezwał się cichym głosem:
— Wojna nie jest zjawiskiem, nadającem się do ścisłych obliczeń i do stawiania horoskopów, panie Schumacher...
— No, tak, no, tak! — przerwał mu gruby jegomość. — Jednak nie będziesz przeczył, że Germanja robi wszystko dla zwycięstwa?
— Nasi przeciwnicy czynią to samo, — zauważył Hans von Essen.