Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakież to straszne! — wyrwało się Rabbitowi. — Szczęśliwy jestem, że pochodzę z innego kontynentu, odciętego od starego świata dwoma oceanami.
Umilkli. Każdy z nich w ciężkiej zadumie zmagał się z myślami. Mknęły one w nieładzie, co chwila napotykając na przeciwności i wirując w sprzecznościach. Około drugiej poszli na obiad. Zgnębienie i trwoga, panująca wśród tłumu ulicznego, nie uszły ich uwagi. Tuż obok wejścia do restauracji, na „Unter den Linden“ spostrzegli skuloną postać starego człowieka o bladej, znękanej twarzy i wylękłym wzroku. Gdy przechodzili koło niego, nieśmiało wyciągnął rękę i szepnął:
— Proszę o pomoc... Były oficjalista fabryczny... buchalter...
Nesser zatrzymał się i uważnie mu się przyglądał.
— Buchalter? — zapytał.
— Tak jest! Wojna wyrzuciła mnie na ulicę... — odparł. — Nie mogę podołać pracy, która rosła z każdym dniem... zwolniono mnie. Mam chorą żonę... córkę... głód i choroba w domu... rozpacz!...
— Czyż nie może pan znaleźć zarobku? — spytał reporter.
— Wszędzie żądają sprężystości, energji, gorączkowej pracy... Stary jestem, schorowany... — brzmiała smutna odpowiedź, niby wyrok, wydawany na siebie, niby przyznanie się do ciężkiej winy. Reporter wcisnął datek do wyciągniętej dłoni żebraka, i, nie patrząc na niego, wszedł do restauracji. W sali spotkali się ze znajomymi. Wojna wchodziła obecnie w przewlekłą fazę, więc korespondenci zjechali się do stolicy na wypoczynek i opracowanie zebranych materjałów.