Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiegoś tam flamandzkiego budownictwa, gdy codziennie dziesiątki tysięcy trupów rzucano do rozmiękłej, błotnistej ziemi, przeciętej kanałami, zbiegającemi do Izery? Czyż mieli oni czas na omijanie pociskami koronkowych, wysmukłych, pełnych polotu ku niebu wieżyczek i dzwonnic gotyckich, gdy o kilka kilometrów dalej ciągnęły się baraki szpitalne, skąd w dzień i w nocy płynęła monotonna fala jęków, skarg i łkań przedśmiertnej męki? Tam zmagały się ze śmiercią, wiły się w tęsknicy i bólu niezliczone tysiące rannych — kwiat młodzieży cywilizowanej Germanji, jej nadzieje, jej synowie, którzy niedawno jeszcze zamierzali ująć w swoje dłonie losy ojczyzny i poprowadzić ją szlakami dalszego postępu.
Wielkie zabytki przeszłości ginęły w płomieniach i zapadały się wśród wybuchów pękających granatów, bo już straciły dla ludzi swoją wartość; inne rzeczy nabierały pierwszorzędnego znaczenia. Inne rzeczy? Naprzykład — ubogi „domek przewoźnika“ nad Izerą? Wpobliżu tej kupy odłamków cegły i zwęglonego stropu przez długie tygodnie toczyła się zawzięta bitwa. O tajemniczym domku czytali ludzie w Paryżu i Kwebeku, w Londynie i w Batawji, w Berlinie i na Tasmanji...
Zdawaćby się mogło, że przeciwnicy widzą w tym zburzonym domku jedyną dla siebie deskę ocalenia. Być może, oczekiwali, że z jego gruzów wyjdzie nagle nieznany przewoźnik i wskaże drogę do promienistego szczęścia. Ta jasna meta jakgdyby przyświecała walczącym z obydwu brzegów rzeki. Tymczasem ze zwalisk cegły wychylało się blade widmo śmierci, upiorna mara, siejąca zniszczenie i prze-