Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie zadają sobie zbyt dużo kłopotów! Cóż dla nich znaczy wojna i śmierć innych? Psy brudne! Znam ja tych...
Złośliwie wydymając wargi, rzuciła kilka brutalnych słów, od których Marja zarumieniła się po uszy. Postanowiła jednak spotkać się z nieznajomym. Dlaczego to robiła — nie wiedziała. Może dlatego, żeby jeszcze bardziej uświadomić sobie, jak dobry był dla niej Jan Berget, młody żołnierz, którego pozostawiła w szpitalu przyfrontowym, a może z wdzięczności, że wtedy w wagonie nieznajomy pan dał dobrą odprawę nikczemnym kupcom. Podała rękę Nesserowi, patrząc na niego wylękłym, nieufnym wzrokiem.
— Dzień dobry, panno Louge! — zawołał reporter swobodnie. — Stęskniłem się i postanowiłem zobaczyć się z panią!
— Widzimy... widzimy!... — ze złośliwym uśmiechem odpowiedziała za przyjaciółkę ruda dziewczyna.
Wyciągnęła do niego dużą o pięknym kształcie rękę i filuternie przechyliła głowę nabok.
— Julja Martin, do usług... — rzekła.
— Bardzo przyjemnie... — zaczął, z zadowoleniem przyglądając się okiem znawcy purpurowym wargom dziewczyny.
— Czy przyjemnie, czy nieprzyjemnie — gwiżdżę na to, ale, jak jestem Julją Martin, tak od małej Marji nie odstąpię, ojczulku! — przerwała mu, potrząsając grzywą rudych włosów.
— Nie uwierzy pani, jak jestem rad panią poznać! Podoba mi się pani nadzwyczajnie! Już panią lubię, panno Juljo! — odpowiedział nieprzymuszonym głosem, śmiejąc się serdecznie.