Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

aroganckie pyski! Śmiałbym się, gdyby tak nagle załamała się wojna i nastąpił pokój. Ładnieby wyglądało to bractwo?!
— Cóż pan chce? — odparł Rumeur. — Wojna jest interesem, jak każdy inny. Nowa konjunktura ekonomiczna wytwarza niezwykle korzystne warunki dla przemysłu, handlu i... prasy! My też zarabiamy na wojnie, mój drogi! Ale, ale! Patrz pan! Wychodzi Maurice Lusac! Nie zna go pan? Znakomity piosenkarz... Kokosy zrobił w ubiegłym roku na występach w Nowym Jorku!
Wysoki, barczysty śpiewak o śmiałej, beztroskiej twarzy rozpoczynał swój numer. Publiczność oklaskiwała go gorąco i domagała się coraz to nowych bis’ów tak natarczywie, że na pomoc Lusac’owi pospieszył reżyser, który oznajmił, iż ulubieniec publiczności wystąpi raz jeszcze w ostatniej części programu.
Istotnie Lusac ukazał się na estradzie w drugiej połowie przedstawienia.
Miał na sobie uniform artylerzysty i naszywki sierżanta. Umundurowanie było prawdziwe, żołnierskie, nie zaś z teatralnej garderoby. Publiczność biła artyście brawa i spodziewała się nowej piosenki, związanej z wojną. Śpiewak oczekiwał spokojnie, salutując poważnie, po wojskowemu.
Gdy na sali uciszyło się nieco, Lusac zawołał donośnym głosem:
— Panie i Panowie! Stanąłem tu przed wami przed rozstaniem się na czas... nieokreślony. Zostałem powołany do armji, za godzinę jadę na front! Chcę pożegnać moich przyjaciół, których widuję ze sceny, i zapewnić ich, że potrafię być dobrym sierżantem