Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sze i najprzyjemniejsze, unikanie wszelkich przesądów, oraz głupich, sztucznych, nieznośnie ciążących przepisów moralności, układanych do użytku świętych pustelników lub też królów i bogaczy. Czuł się więc wszędzie, jak w domu, chociaż nigdzie nie miał prawdziwych, szczerych przyjaciół. Trzymał się zwykle wyniośle, w czem mógł prześcignąć największych snobów spośród lordów angielskich, chociaż Anglików uważał za wilków w owczej skórze hipokryzji. Wydrwiwał Niemców za ich niewolniczą subordynację, Francuzami pogardzał za ich praktyczne mieszczaństwo, przykryte porywczym temperamentem i błyskotliwemi frazesami. Tę wyniosłość swoją rozwijał coraz bardziej, posiłkując się nią, niby tarczą przed przyjaźnią dla kogokolwiek, co mogłoby niespostrzeżenie pozbawić go indywidualnej wolności.
Nic więc dziwnego, że dla wszystkich był obcym i najczęściej przykrym przybyszem, który drażnił swoją szyderczą i cyniczną prawdomównością, chwilami brutalną i niepokojącą potwornemi paradoksami. Nieraz, rozmyślając nad tem, śmiał się i porównywał siebie do Anglika biskupa, wygłaszającego kazanie o miłości bliźniego podczas tradycyjnego narodowego święta ludożerców. Jednak te cechy charakteru i wstręt do stałych przekonań i poglądów otwierały przed nim nieograniczone horyzonty w dziedzinie prasy codziennej.
Stosunek ludzi do niego, jako do obcego, przykrego przybysza, dawał się odczuwać nawet w przelotnych miłostkach. Prawie wszystkie kobiety, z któremi łączył go bliższy stosunek, — czy to Niemki, czy Francuzki, czy Angielki, porzucały go prędko w jakimś lęku, czy nienawiści. Mówiły przytem, że był brutalny.