Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oczy i wycisnął uśmiech nieśmiały narazie, lecz szybko przechodzący w zwykłą zalotną wesołość.
— Pozostawmy to na uboczu! — zawołała. — Na świecie tyle nagromadziło się teraz smutku i nieszczęść, że uniesienie i wesołość są bardziej potrzebne niż kiedykolwiek! Nieprawdaż, drogi? Poczekaj — przebiorę się...
Poszła do sypialnego pokoju, gdzie, jak dobrze pamiętał Nesser, królowało szerokie łoże, a nad niem obraz — doskonała kopja Zichy’ego, przedstawiający szaleńczy splot miłosny w przestworzu wszechświata.
Drzwi pozostały niedomknięte. Reporter widział sylwetkę Lucy, która szybko zrzucała płaszczyk, kapelusz i czarną suknię, a potem usiadła przy tualecie. Już zaczęła nakładać róż na blade policzki, gdy po chwili wzięła do ręki stojącą na stoliku fotografję, przycisnęła ją do ust i gwałtownym ruchem opadła na oparcie fotelu, szlochając bezdźwięcznie. Trwało to krótką chwilę. Wstała i odeszła od tualety. Teraz uszu Nessera doszedł cichy szelest jedwabiu i lekki łoskot zrzucanych pantofelków. Wkrótce Lucy powróciła do saloniku. Różowy szlafroczek szczelnie otulał jej wiotką figurkę, zgrabne, wąskie stopy tonęły w pantofelkach, obramowanych puchem.
Z cichym okrzykiem rzuciła się do Nessera, szepcąc:
— Mały Henri stęsknił się do Lucy?...
Reporter zajrzał w jej niebieskie oczy. Tam szamotała się z obłudą namiętności prawdziwa namiętność rozpaczy, gotowa wybuchnąć w każdej chwili. Lucy przytuliła się do Nessera i wpiła się wargami w usta jego.
Reporter pomyślał: