Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oczu, zwróconych na niego, aby reporter zadecydował, że siedząca obok niego elegancka pani jest spokojna i czuje się może nawet szczęśliwą, w przeciwieństwie do kobiety z pokłutemi palcami, którą widocznie trapi troska, a być może, chwilami — rozpacz. Posłyszawszy odezwanie się Nessera, siedzący naprzeciwko mężczyźni jakgdyby zaniepokoili się nagle. Wymachując rękami, zaczęli zasypywać reportera pytaniami, wzajemnie sobie przerywając:
— Tak! tak! bitwa wygrana... Ale czyżby pan myślał, że na tem się to wszystko skończy?
— Daj Boże, aby tak było! — cichym głosem rzekla młoda dama.
Jej sąsiadka westchnęła głęboko i w nagłej niemocy zwiesiła głowę.
— Ma pani rację! — zawołał ze szczerością w głosie reporter. — Była to straszna rzeź, widziałem ją zbliska, zupełnie zbliska!
Dama spojrzała na niego z ciekawością.
— Pan jest oficerem? Może lotnikiem? — spytała, podnosząc na sąsiada piękne, rozmarzone oczy.
— Nie, pani! — odparł. — Jestem dziennikarzem, korespondentem wojennym. A pani zna lotników?...
— Ta-ak! — przeciągnęła. — Mój narzeczony skończył szkołę pilotów! Na szczęście jednak przez stosunki mego ojca urządził się przy sztabie... Drżę ciągle na myśl, że mogą mu kazać latać!... Jest to niebezpieczne nawet w zwyczajnych warunkach, a cóż dopiero, gdy do lotnika strzelają z armat?!
W oczach Nessera zamigotały natychmiast złe ognie. Poufale pochylił się ku sąsiadce i rzekł, krzywiąc usta: