Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

aż czuł ból pod czaszką, jakgdyby od rażącego światła. Spostrzegł najdrobniejsze szczegóły: wyszarpnięty kawał munduru na boku, skrzepłą kroplę krwi pod okiem zabitego, urwany guzik na kołnierzu, wygiętą mosiężną klamrę na prawem ramieniu, zaciśniętą pięść, która ostatnim wysiłkiem zgarnęła brunatne badyle.
Zabity leżał w świeżej bruździe, niedawno przeoranej pługiem. Rudą głową, bladym policzkiem, bronzowem ubraniem, żółtemi sztylpami butów przyciskał się do ziemi, wsiąkał w nią, płaszczył się niby odwalona od szarej ziemi skiba, garnąca się do jej piersi.
Sanitarjusze złożyli ciało na nosze i ruszyli w stronę szopy z flagą Czerwonego Krzyża, powiewającą nad dachem. Nesser pozostał na polu sam jeden. Obszedł dokoła i uważnie obejrzał wyrwę i drogę, przechodzącą obok. Na wilgotnej ziemi spostrzegł ślad kół motocyklu. Zatrzymał się, pomyślał chwilę, a później, robiąc drobne kroki i stawiając stopy w zagłębienia kół, szeptał:
— John Wells żył tu jeszcze niedawno... I tu żył jeszcze... I tu... I tu...
Nagle stanął i uśmiechnął się nieprzytomnie, bezradnie.
— Jakżeż to?! Tu... w tem miejscu... już przestał żyć?... Tu zgasła świeczka... tu coś przerwało życie Johna Wellsa... Tylko zmiana objektu?... John Wells — skiba, odrzucona pługiem wojny...
Stał i wpatrywał się w drogę, gdzie ślad urywał się nagle. Spojrzał dalej. Odłamki motocyklu... skrawki czarnej skóry... krew na suchem ściernisku. Powrócił na miejsce, skąd przed chwilą zaczął iść śladem opon. Stąpał ostrożnie, w skupieniu powtarzając: