Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to wchodzi w nasz system i w plan państwowy! — zakończył Jimmy Brice, nieznacznie mrużąc czarne oczy.
Stary Lower podnosił krzaczaste brwi, puszczał kłęby dymu i mruczał:
O, yes!
Już północ dawno wybiła na wieżyczce kościoła, gdy wszyscy wyszli, aby odprowadzić pułkowników Brice’a i Lowera. Pojedynek artylerji ustał. Chwilami gdzieś daleko rozpoczynał swój turkot kulomiot, lecz milknął natychmiast, niby pies łańcuchowy, dowodzący szczekaniem, że czuwa. Łuna wsiąkła bez śladu w niebo nad dalekim horyzontem.
— Wszystko, co miało się spalić — spaliło się już... — pomyślał Nesser i natychmiast rozwinął swóją myśl dalej:
— Wszystkie życia, które były skazane tej nocy na zagładę, — zgasły... Niech to djabli wezmą!
Szepnął to tak głośno, że idący obok Wells zapytał:
— Co panu jest, wild Henry?
— Pomyślałem, że wojna to — okrutna rzecz!
Kapitan zatrzymał się i ze śmiechem zawołał:
— Morze, które tną ostremi dziobami okręty; ziemia, orana stalowym lemieszem; pokłady węgla, wysadzane dynamitem, lub dziobane kilofami, mogłyby to samo powiedzieć o swoim losie, my dear! Cała rzecz w tem, że zwykle to my — ludzie tniemy, orzemy i wysadzamy, a teraz role się zmieniły. Jesteśmy cięci, orani i wysadzani w powietrze. That’s all! Zmiana objektu, prawda, — że gwałtowna i brutalna, lecz tylko zmiana, my dear wild Henry! Trzeba na rzeczy patrzeć trzeźwo i spokojnie!