Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go! Rozumie pan?! Jimmy stoi na pozycji, a wszyscy garną się do niego, jak do fetysza! Widziałem koło Mons...
W tej chwili drzwi się rozwarły i do pokoju z brzękiem długiego pałasza wszedł mały, krępy brunet, o smagłej, oliwkowej cerze i rozmarzonych, czarnych oczach. Podciągnął rękaw munduru i spojrzał na zegarek.
— Przyszedłem o dwie minuty zawcześnie — rzekł miękkim, trochę głuchym głosem. — Mogę więc umyć ręce, bo oglądałem konie!
Spostrzegł nieznajomego i, kłaniając mu się zdaleka, wymówił cicho:
— Pułkownik Jimmy Brice... Bardzo rad jestem poznać pana, panie Nesser. Opowiadał mi już o panu kapitan Wells, zresztą, oczywiście, czytałem...
Wyszedł z uprzejmym uśmiechem, twardo stawiając sprężyste nogi. Wkrótce wszyscy zasiedli do stołu.
— A więc jutro zaczynamy? — spytał Wells, zwracając się do starego pułkownika.
Lower podniósł krzaczaste brwi, ściągnął pomarszczoną, do wyciśniętej cytryny podobną twarz i nic nie odpowiedział.
— Jutro na całym froncie — ofenzywa, my dear! — odpowiedział Jimmy Brice, wchodząc do pokoju i ściskając ręce przyjaciół. — Mam już zlecenie osłaniać moim pułkiem wasze prawe skrzydło. Zdaje się, że będzie robota!
Wszyscy cicho śmiać się zaczęli.
All right — będzie robota! — zawołał porucznik Houston. — Lecz tym razem już nie będziemy się cofali!