Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niepodobne do zawsze podnieconej, skłonnej do wybuchu oburzenia lub figlów masy żołnierzy francuskich.
Przez nieduży placyk, ze stojącym w głębi kościółkiem, przechodził właśnie mały oddziałek żołnierzy. Zdaleka podobni byli do siebie, jak bracia z jednej rodziny.
— Wpływ wychowania i sportowego treningu! — pomyślał Nesser.
Żołnierze zbliżyli się wkrótce, reporter mógł słyszeć ich ciche rozmowy.
Well, Morris, — mówił jeden z nich, — jutro już spróbujesz wojny! Będziesz strzelał nie do tarcz, tylko do ludzi, najprawdziwszych ludzi!
Yes! Dla mnie to — też tarcza po komendzie naszego kapitana.
— A nie będziesz się bał walić do człowieka? A nuż policjant złapie cię za kark i powlecze do sądu?
— No! Ja przecież ciągle miałem do czynienia z ludźmi! Byłem fryzjerem i drapałem najprawdziwszych gentlemenów brzytwą po twarzy, jakgdyby nic... W moim fachu celować trzeba dobrze, by nie chybić, gdyż inaczej krew się również polać może!
Rozległ się cichy śmiech.
— Morrisowi to jeszcze jakoś pójdzie, ale trudniej to będzie ze Sparrowem! Był subjektem w magazynie damskich mód. Całkiem pokojowy fach! — dodał inny żołnierz.
— Eh! I ja sobie dam radę — odezwał się z głębi szeregu młody głos. — Będę się mścił za wszystkie ladies, bo Niemcy podobno nie po dżentelmeńsku postępują z niemi!