Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marsylji, naprzykład?... Nie, do djabła taki projekt! Marsylja — nad morzem.... Mogą przypłynąć pancerniki niemieckie... Radź, drogi Chalupe, głowa mi pęka od tego wszystkiego!
Sekretarz, skończywszy z przecieraniem szkieł, wyciągnął rękę do dzwonka elektrycznego.
— Czego chcesz? — zapytał Rumeur.
— Dzwonię na Leona...
Wszedł służący redakcyjny.
— Mój Leonie, — rzekł Chalupe, — przynieś mi szklankę kakao i zawiniątko z pieczywem... leży na oknie przy biurku...
Redaktor wzruszył ramionami i z oburzeniem spojrzał na pomocnika...
— Masz nieprzebrane skarby zimnej krwi, mój drogi! — zawołał. — W takiej chwili — kakao i pieczywo?!
— Zaspałem dziś trochę i nie zdążyłem spożyć pierwszego śniadania, — objaśnił ze spokojem sekretarz. — Zresztą jestem przekonany, że wszystko skończy się jaknajlepiej. Ufam Nesserowi, który w ostatnim feljetonie wspomina, że sytuacja nasza staje się rozpaczliwą, i że dla naprawy jej musimy zdobyć się na cudowny wybuch energji. Naród francuski zdolny jest do tego, więc niezawodnie podtrzyma sławne tradycje wojenne i uratuje naszą reputację... Dziękuję, Leonie. Może i redaktor napije się kakao i zje bułeczkę?
— Daj mi święty spokój! — żachnął się Rumeur. — Działasz mi na nerwy! Ja się głowię nad losem naszego przedsiębiorstwa, a ty mi podsuwasz bułeczki! To — potworne!
— Eh! Niech się redaktor nie rzuca! Pozostaniemy w Paryżu. Nic nam się nie stanie, chyba że