Strona:F. A. Ossendowski - Cztery cuda Polski.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„W bezbarwny, mglisty, deszczowy dzień, 20 lutego 1920 r. szły sztandary Rzeczypospolitej od Pucka ku wybrzeżom zimnym i stalowym — witać Morze Polskie; szły wojska polskie — szare i błękitne, piesze i konne, przesycone radością i śpiewem, niecierpliwe widoku morza, tej granicy Państwa, która niczego nie odgranicza, niczego nie dzieli, nie oddala i nie łamie, lecz wszystko łączy i zbliża... Szła ku wybrzeżu gromada ludzi ogorzałych, sczerniałych, z małych osiedli i chat rybackich, ludzi znających wszelkie tajniki wód morskich, wyuczonych skrycie na modlitewnikach dziedzicznej miłości ku Polsce, płacząc z nadmiaru niespodziewanej radości. Bo oto przyszła dziś Polska żywa, prawdziwa, ucieleśniona, w majestacie swej potęgi i prawa i to w chwili, gdy już ostatnia, coraz słabsza i coraz wątlejsza w każdym kolejnym pokoleniu nić nadziei zdawała się rwać zupełnie.
Szły ku morzu i odgłosy dzwonów kościelnych i dźwięki pieśni „Te Deum“ z całego kraju i wyjątkowo radosny odgłos armat, wieszczący, że Rzeczpospolita dotarła do kresu swej granicy północnej, małej i największej zarazem, bo łączącej ją z całym światem, że jej zjednoczenie i niepodległość stają się żywą i ostateczną prawdą.
Ale morze pozostało głuche i martwe, ciche i obojętne, jak gdyby to nie jego święto było, jak gdyby ono jedno wyzbyło się pamięci historycznego związku z Polską, jak gdyby zapomniało tyle losów złych, a czasem dobrych, razem przeżytych, stanowiących łącznik trwalszy i mocniejszy od więzów rodzinnych.
A może właśnie w duszy tego żywiołu, tak wiecznego, tak upartego, tak czynnego, odbijały się dawno minione dzieje, może budził się lęk i zwątpienie, może budziła się trwoga i pytanie, z jakimi ślubami przychodzi tu Państwo Polskie po raz trzeci nad wody Bałtyku? Czy może znowu jak dawniej ma się stać morska granica miłą dumie narodowej ale niepotrzebną zabawką? Czyż może znowu zagadka jego niezwykłej, burzliwej, rwącej, opornej natury ma pozostać nierozwiązaną? Czy zdoła Polska, choćby teraz, po straconych bezpowrotnie wiekach, zrozumieć i odczuć wymowę fal morskich? Są one potężne i silne, ale gotowe pójść w służbę oddaną i wierną woli ludzkiej silniejszej od siebie, bardziej wytrwałej i niezłomnej. Są one niesforne i burzliwe, ale chcą i umieją nieść ogrom pracy i bogactwa temu, kto zdoła zaprząc je do swego rydwanu i twardą pokierować dłonią. W nich żyje pogarda słabości, więc gotowe są zwrócić się prze-