Strona:F. A. Ossendowski - Afryka.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pismo z oazy Gardaja od przyjaciół. Mówi co mam robić?
Urwał, bo wszedł sługa, niosąc w jednej ręce tacę z drobniutkiemi filiżankami i mosiężnem naczynkiem, pełnem dymiącej, aromatycznej kawy, w drugiej — kosz z winogronami, pomarańczami i granatami.
Gdy sługa, cicho stąpając, opuścił izbę, Abdallah szeptem jął opowiadać:
— Na południu zjawił się jakiś człowiek z Timbuktu i twierdzi, że jest prorokiem, posłanym przez Allaha, aby wypędzić z Algerji białych ludzi...
— Zapewne znowu jakiś fałszywy prorok i awanturnik? — przerwał mu Jusuf, krzywiąc wargi.
— Zapewne! — wzruszył ramionami gość. — Ale nic mnie to nie obchodzi, bylebym mógł na nim zarobić! Takie ciężkie teraz nastały czasy, sidi! Ten prorok ma pieniądze od Niemców i płaci hojnie. Musisz wypłynąć jutro w nocy, trzymając się zachodniego brzegu, a ujrzysz statek z jedną tylko zieloną latarnią. Przyjmiesz od jego załogi sto skrzyń z bronią i trzydzieści z nabojami, odstawisz ładunek na przylądek Dżinet, gdzie karawana moja będzie czekała na ciebie. Oto masz pieniądze...
Stary Arab drapieżnym ruchem porwał podaną mu paczkę banknotów, długo i starannie liczył je chciwemi, drżącemi palcami.
— W porządku! — zamruczał wreszcie. — O tej właśnie sumie pisali mi przyjaciele... Moja dwu-