Strona:Ernest Buława - Poezye studenta - tom I.pdf/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I coraz mroźniej, i coraz ciemniej
Ni głosu, ni światła w dali!
A cień świetlanej, śnieżnej, tajemnej —
Ucieka — walka pierś pali.
I długo idąc, wszedł w jakieś sioło,
Na wzgórzu zamek wysoki,
Białemi drzewy otoczon w koło,
W światłach jak długi — wysoki —
Muzyka brzmiała huczna, wesoła,
W światłach postacie migały,
To godowników ciżba wesoła,
Tańce, toasty, wystrzały! —
A on stał w dali cichy, milczący,
O płot się oparł ramieniem,
Bo był jak wierzba wiosenna drżący,
Na czole z prawdy znamieniem. —
I łzawo pojrzał po niebie świata,
Po życia swego przeszłości,
A przed nim zamek stał — jego brata!
W przepychu okazałości. —
Lecz kiedy pojrzał na jaśne Pany,
Tonące w uczcie znikomej —
«Dzięki Ci Boże! za me łachmany!»
Rzekł, acz drżący nieruchomy. —
I padł pod płotem, senny już bardzo:
Wiatr w chude żebra zastukał —
Żebrakiem biednym i wichry gardzą,
Gdy prawdą — siebie oszukał? —
Ale po śniegach od śniegów czystsza,
Kochanki postać świetlana
Leci nad ognie słońca ognistsza,
l śpiewa sobie: « Hozanna!»
Tęcze promienne ciska w półkole,
Martwe całuje powieki
I na młodzieńczem krzyż czyniąc czole,
Śpiewa: Jan twoja na wieki!
W tem hałas w zamku — w urwanym dźwięku
Umilkła głośna kapela