Strona:Ernest Buława - Poezye studenta - tom I.pdf/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ze wszech stron bieżą, oblubieńców tłumy
U nóg jej ścielą się przemożna pany;
Lecz żaden Zosi nie poruszył dumy,
Choć sercom kładła kajdany.

I pan za panem do chaty śle gońca —
Próżno nakłania ją stara Kulina:
«Moje ty dziecko, piękniejsze od słońca —
Młodość — to tylko godzina. — »

Lecz darmo kuma z kumą nakłania:
Kumy wymowne, Zosi serce skała,
Każdemu wdzięcznie i nizko się kłania,
Żadnemu serca nie dała. —

Niejeden chłopiec przemarnił swe latka
Że nań spojrzała luba niełaskawie —
Jeden przywiedzion, pono, do ostatka,
W blizkim utopił się stawie. —

Aż zbuntowani wreszcie kochankowie
Zwarli przymierze naprzeciw kochance,
Że żaden słówka już więcej nie powie,
Nogą nie stanie w lepiance.

Wszak z każdą wiosną, ziemia zda się młodnie,
Lecz Zosia z każdą, starsza, mniej powabna,
I jakoś zapał u chłopców już chłodnie:
W tańcu już bywa mniej zgrabna. —

Aż tu Zosieńka ta cudna, wspaniała
Opada jak róża, ku ziemi się chyli,
Wyśmiana do koła, próżno się dąsała:
Ze starej dziewki szydzili. —

I raz gdy wieczór pod chatą siedziała
Wrzasła: na starość bardzo rozdąsana,
«A już bym poszła za djabła bez mała
Bym starą nie była zwana. — »