Strona:Ernest Buława - Poezye studenta - tom I.pdf/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A w oddali jeszcze smuga
Tatrów modro się śnieżyła,
I wiślanej fali długa
Wstęga się po błoniach wiła —
I porwałem głaz krzemienny,
Chciałem zabić nim me dziecię,
Bo się zląkłem mej rozpaczy,
Że wygnańcze przędząc życie
On się stanie bezplemienny,
I zapomni co to znaczy
Słowo Polska — orzeł biały.
I me dłonie
Skrzesać chciały
O te skronie,
Głaz krzemienia,
By tu raczej skonał biały
Z iskrą piekieł wykrzesaną,
Jako pomsty w ziemię sianą,
Niżby zabył tam plemienia
I wśród obcych — i obczyzny
Zabył świętość swej ojczyzny.
Alem spojrzał — a tam w zamku
Słońca Polska była ziemia,
Taka boska jakby w wianku
Ludów, które krzyż rozplemia,
I poczułem — że Polski syn
Co zapomni swą ojczyznę,
Nie Polakiem! — i mą bliznę
Zagoiłem rankiem tym! —
I ukląkłem z arfą w dłoni,
I szarpnąłem dziko struny
Jak szponami, rozpędzony
Orzeł co zdobycz dogoni —
I ugodzi — tak ja gonię
Myśli moich, orłów stada
I ku znanej lecąc stronie,
Dusza stwórcy się spowiada.